Zuzanna, Neville i inni

Zuzana Licko, amerykańska projektantka urodzona w Czechach, od kilku lat specjalizuje się w awangardowej typografii. Jej artystyczna osobowość, ekstrawaganckie publikacje i stosowane w nich własne kroje pism składowych są dobrym przykładem niezmiennej żywotności czynnika twórczego w DTP. Wszystko przez pana Neville’a Brody.

Dygresja obyczajowa

Nie ulega wątpliwości, że mówiąc o mankamentach i dewaluowaniu się kultury znaku, mamy na myśli chorobę zwaną amatorszczyzną. Współczesna łatwość sięgania po najwyższe technologie i poprzestawanie na powierzchowności instrukcji obsługi powodują, że do popisów na niwie DTP włączyć się może kto popadnie. Nie ma, rzecz jasna, niczego niewłaściwego w symptomach powszechnego wzrostu aspiracji. Więcej, należy wszelkimi środkami powodować stabilizację tego zjawiska, a nawet je stymulować. Jednak potrzeba do tego odpowiedniej atmosfery. Przede wszystkim – należałoby określić kompetencje operatorów i sklasyfikować je wg jakiegoś klucza. Oszczędziłoby to fatygi i wątpliwości organizatorom i kierownikom pracowni, a sprawy obsady i relacji płacowych nabrałyby innego wymiaru.

W każdym zawodzie dobór kadr ma fundamentalne znaczenie – wpływa na wszelkie aktywa i pasywa przedsiębiorstwa. Jest niezmiernie trudno stworzyć i ustabilizować jakieś zasady na wolnym rynku w sytuacji, gdy ma się do czynienia z ludźmi przypadkowymi, których nikt nie rekomendował. Posiadanie referencji załatwia albo odpowiednie świadectwo doraźnego odbycia, ukończenia czy zaliczenia czegoś tam, albo przejście całego cyklu edukacyjnego i uzyskanie odpowiedniego dyplomu. Wówczas można rzeczywiście poprzestać na instrukcji obsługi odkurzacza, telewizora czy skanera. Cóż jednak zrobić, gdy wspomniana instrukcja (np. obsługi programu DTP) traktowana jest jak źródło wiedzy, magiczna krynica tajnych poleceń wykonywania, powiedzmy, kompletu wyciągów barwnych. To nic, że sam temat separacji jest i będzie długo otwarty, i że jeszcze niejednemu specjaliście wysokiej klasy zatruje życie wątpliwościami. Naszej dzikiej obyczajowości DTPowskiej ciągle przewodzi pogląd, że czy kupno komputera i… już świadczyć usługi dla ludności.

Prowadzi to do zupełnego zachwiania rynku usług, demoluje relacje cenowe i na koniec wywołuje niepożądane zjawisko zwierzęcej konkurencji obliczonej na gorsze gusta i najmniej wymagających klientów. Dodatkowym rezultatem jest utwierdzanie się w przekonaniu (słyszałem to od wielu fachowców), że nie ma nic gorszego jakościowo jak produkt z komputera. To oczywisty absurd, już nie raz o wspominaliśmy. Przecież urządzenia, którymi pracują ci fachowcy to także komputery, tyle że o bardzo wyspecjalizowanych zakresach działania. Zawodowy skaner nie musi być duży, bo i tak jego blok naświetlający nie obsłuży wszystkich formatów. Prawdopodobnie nie będzie też umiał (konieczne jest tu specjalne wyposażenie) zapisać obrazu na nośniku magnetycznym zamiast filmu – usługa ciągle u nas nieobecna. Zawsze będzie jakieś ograniczenie, czy to mechaniczne czy elektroniczne. Zakładam przy tym, że mamy do czynienia z procesem, którego nadzorowanie zależy od techniki cyfrowej i z tego punktu widzenia jest obojętne czy komputer wbudowany jest w skaner czy też stoi obok. Nie mnóżmy fałszywych mitów, tu chodzi o know-how zamknięte w samym module skanującym urządzenia, a nie o komputer jako taki. W ten sam sposób należałoby ocenić cały cykl komputerowego wykonania przygotowalni, zwłaszcza najbardziej obchodzący nas w bieżącym cyklu artykułów etap: realizację składu.

Typografia realna

Poprzedni odcinek zakończył się wzmianką o tendencjach efemerycznych w typografii stosowanej, czyli realnej. Ci, którzy interesują się wspomnianym zjawiskiem, wiedzą ilu wybitnych majstrów kręci się po europejskim i amerykańskim rynku projektowania wydawniczego, ile sławnych oficyn ma nieporównane zasługi w dziele wykreowania pięknej materii typograficznej, poligraficznej i bibliofilskiej. Bywa to jednak możliwe wyłącznie pod rygorem odpowiedzialności za rozpowszechnianą formę komunikatu. I nie jest to rodzaj zdyscyplinowania, który krępuje czy pozbawia inicjatywy. Przeciwnie, z samej jego istoty wynika określony ład, a pole na eksperyment formalny jest ograniczone wyłącznie wyobraźnią, jako że dobór środków estetycznych i technologicznych jest funkcją świadomości, a więc i wyobraźni.

Doskonała wytwórczość poligraficzna spowodowała zatem powstanie określonych standardów jakościowych. A ponieważ aktywność ludzka nie zna granic, zaś sztuka typograficzna jest w świecie działalnością realną, nie fikcyjną – świadomy użytkownik stanowiska DTP nie ogranicza się do wątpliwej stylistyki biuletynu biurowego, którego kompletnie pozbawiona dynamiki konstrukcja jest jego swoistym piętnem. Stało się wręcz zwyczajem przedstawianie na łamach czasopism i w innych prezentacjach publicznych, dorobku autorskiego twórców, posługujących się w pracy techniką cyfrową. Dokładnie w taki sam sposób, jak to ma miejsce w konwencjonalnych okolicznościach: film, malarstwo, performance itp. To, co uchodzi w naszej obecnej krajowej działalności czasopiśmienniczej za opracowanie graficzne jest w wielu wypadkach »komputerowym« powieleniem gdzieś podejrzanych układów, chwytów najczęściej występujących w prospektach reklamowych czy post – biurową manierą w guście »porządnego« składu dla »poważnych i zrównoważonych«. Z całą pewnością nie obrażą się za te słowa zawodowcy – oni wiedzą, że ich to nie dotyczy. Mamy na myśli dziwolągi edytorskie i niewyobrażalną ignorancję ich autorów. Tak właśnie powstaje i umacnia się lobby poprzebieranych w kosztowne uniformy smakoszy ich własnej nieudolności, której niezapomnianym symbolem był niegdyś jeleń, żałośnie porykujący na tle buraczkowego nieba. Jestem przekonany, że najnowsza wersja jelenia będzie pochodziła z »demo« pewnego popularnego programu, a nieodzowne muchomory i zachód słońca będą złuszczone obowiązkowym wielobarwnym roztonowaniem, jak to mówią nad Renem – verlauf.

Czym to grozi? Niczym, z tym może wyjątkiem, że jedynym kryterium staje się gust i opinia kierownika lub prezesa, a nie recenzja designera. Starczy tylko rzucić okiem na, pożal się Boże, znaki firmowe naszych spółek – jedna wielka tragedia i kicz. Kicz i kontrabanda, także estetyczna, stają się powoli synonimami polskiego DTP, którego nie pilnuje żadna wyrocznia. Skąd zresztą brać przykład, albo może zdać się na żywioł popytu? Tutaj także dają o sobie znać sprzężenia zwrotne: kiczowata podaż utrwala bierność klienta i mnoży fałszywe argumenty, np. »skoro ludzie kupują, to znaczy, że dobre«. Nie, to wcale nie znaczy, że dobre. Rzeczy dobre muszą charakteryzować się właśnie tym, że są dobre i opinia kierownika nie ma tu żadnego znaczenia. Pora zrozumieć: pracuje się w tym kraju i dla tego kraju. Każde puszczenie w obieg szmiry jest zamachem na niezbywalne prawo rodaka do podnoszenia jego świadomości i poczucia uczestnictwa w zdarzeniach cywilizujących świat.

Zabawy wolnych ludzi

A w co się bawią inni? Otóż w omawianej dyscyplinie już dawno doszło do nasycenia rynku przeciętnością. Tutaj także panuje duch zmieniających się trendów, powstają i odchodzą style, „rządzą” grafiką modni dyktatorzy, zwykle w randze szefów artystycznych czasopism i wydawnictw. Skupiają wokół siebie zdolnych i niepokornych kolegów i młodzież artystyczną. Emanują specyficznym duchem nonkonformizmu i nowoczesności. Zwykle doskonale przygotowani, pozwalają sobie na przewracanie wpojonych reguł i forsowne postulowanie nowych. Tak dokonuje się postęp – dobiera się komponenty współcześnie tworzone. To się nawet da nazwać: iść z duchem czasu i mieć czas dla ducha. Koło się zamyka, a korzyść odnoszą wszyscy.

Skoro zaś doszliśmy do komponentów, kilka słów o nich. Interesujące zjawiska z terenu typografii mają bardzo różny charakter. Może to być kolejny, perfekcyjnie zdefiniowany krój z czołowej pracowni lub eksperymentalne zapożyczenie ze spontanicznej plastyki środowisk młodzieżowych. Istotne jest jedno: DTP jako warsztat pracy nie może być utożsamiany z jałowością »wlewania tekstów w szpalty«. Jest takim samym obszarem doświadczeń, jak pozostałe dziedziny twórczości. Podstawowa różnica sprowadza się do zintegrowania funkcji – bezpośredniego związku wykonywanej pracy z normą poligraficzną – od pierwszego ruchu realizuje się faktycznie obraz formy drukowej.

Dlatego właśnie, tak wielu współczesnych uczestników zawodowego lobby graficznego (projektanci, fotograficy, liternicy, typograficy, ilustratorzy itd.), definitywnie związało się z techniką cyfrową. Niektórych już dziś się uważa za czołowych animatorów nowinkarstwa. Z tej plejady tylko kilka nazwisk. Erik Spiekermann – twórca sieci FontShop, znakomity awangardowy liternik i autor m.in. podręcznika typograficznego Studentenfutter (Studencka wyżerka, aluzja do popularnej mieszanki orzechów, jedynego pokarmu zagonionego adepta). Ryszard Horowitz – urodzony w Polsce wybitny fotograf reklamowy, obecnie realizuje swoje wizje foto – komputerowo. Neville Brody – dyrektor artystyczny londyńskiego THE FACE, jeden z najaktywniejszych ekscentryków w projektowaniu, autor m.in. wielu nietuzinkowych krojów i chętnie naśladowany innowator. Joe Duffy – założyciel głośnego studia DUFFY DESIGN GROUP, aktywny członek kilku amerykańskich organizacji graficznych i dydaktyk, pionier »nowej ilustratywności«, specjalizuje się w corporate identity – kompleksowych opracowaniach jednolitego oblicza identyfikacyjnego firm i organizacji. Wreszcie, kalifornijska emigrantka z byłej Czechosłowacji, Zuzana Licko – zrazu zafascynowana ułomnością rastrowego wyświetlania na monitorze, stworzyła całą rodzinę charakterystycznych pikselowych fontów, potem wielu innych w stylu Brody’ego, kieruje graficznie czasopismem EMIGRE.

Być może, jest to czasami efemeryczna estetyka pogranicza, ale bywa, że zjawiska marginalne przyjmują się na stałe jako rozpoznawalna konwencja – przez komercjalizację lub zbiorową akceptację środowiska. Znakomicie wspomaga ten proces pełna i natychmiastowa wymienialność dorobku i doświadczeń multimedialnych, ponieważ wszyscy pracują tym samym narzędziem – komputerem. I to jest znak epoki, a nazywa się Desktop Publishing.

[Artykuł ukazał się pierwotnie w serii »Magazyn Desktop Publishing Studio Typografii Realnej«. Seria była publikowana w czasopiśmie »Poligrafika«, ten tekst pochodzi z numeru 3 z roku 1993].

Stefan Szczypka

[wersja 2022-01-31]